Menu Content/Inhalt
Na początek! arrow Z ostatniej chwili... arrow Opowieść wigilijna
Advertisement
Advertisement
Advertisement
Advertisement
Opowieść wigilijna

Tak bardzo czekałam na święta w tamtym roku. Byłam mała, a chyba wszystkie dzieci czekają na święta. Mama mi mówiła, że ludzie są wówczas lepsi. Że na pewo się ktoś zlituje i mnie weźmie.
Nie chciałam żadnych prezentów – tylko żeby mnie ktoś kochał. Żeby już nigdy nie czuć głodu, nie marznąć na podwórku, nie  siedzieć w lecznicowej klatce. 
I przyszli. Pokochałam ich od razu. Miła pani, dwie dziewczynki. Miałam być dla nich idealnym prezentem. Tak bardzo chciałam, żeby mnie zabrały, że prawie przecisnęłam się przez kratki. Udało się. Pojechałam do domu. Trochę tęskniłam do braci i sióstr, ale byli dla mnie tacy dobrzy.  Była choinka, światełka, zapachy, prezenty, ja z kokardką. 
Potem było trochę gorzej. Dziewczynki wróciły do szkoły. Nie miały dla mnie czasu. Kiedy chciałam się bawić, pani mówiła że: „jestem męcząca”, że mogłabym pospać. A ja przecież jeszcze byłam dzieckiem. Nie da się zrobić tak, żeby spać cały czas. Naprawdę się starałam – chodziłam, zaglądałam w oczy. A potem. No cóż. Zaczęły się ferie. Wyjechali. Sami.
Myślałam, że nie może być gorzej. Tak bardzo tęskniłam. Ale zawsze może być gorzej. Pani która miała się mną opiekować powiedziała, że „lepiej mi będzie na wsi, co się będę męczyć w mieszkaniu” A jak się przecież nie męczyłam wcale. Tu był mój dom i moi duzi. A ona zabrała mnie i wypuściła w jakimś gospodarstwie. Myślałam, że pęknie mi serce. Było zimno, strasznie. Nikt tam nie karmił kotów a ja przecież nie umiałam „sobie poradzić” Cały czas miałam nadzieję, że po mnie przyjadą. Przecież moje dziewczynki nie pozwolą żebym tak po prostu zniknęła. Biegłam na małych łapkach do bramy kiedy tylko słyszałam samochód. Ale nie przyjechały.
Dopiero kiedy trafiłam do lecznicowej klatki wyleczyłam się ze złudzeń.
Obok siedział Buniek.
Rok temu, o tej samej porze był rozkoszną małą kuleczką przewiązaną kokardką. Wydawało mu się, że jest w raju. Ciepły dom, uśmiechy ludzi odwiedzających właścicieli. Miał wszystko.
Niestety kilka miesięcy później nie był już taki maleńki. Nikt nie pomyślał, że potrzebuje opieki, zainteresowania, szczepień. Był przecież taki malutki i rozkoszny.  Za to zamykano go w łazience, żeby „nie przeszkadzał” Myślał, że z tęsknoty pęknie mu serce. Nikt go już nie przytulał, nikt nie mówił słodkich słówek. A potem wylądował w klatce.
Z drugiej strony siedział Smolik. Piękny, smolisto czarny i taki smutny. Miał być lekarstwem na bolące korzonki. Prezentem dla samotnej starszej Pani. Nikt nie pomyślał jednak, że nie jest poduszką elektryczną, że umie się przemieszczać, wskoczyć na meble, że potrzebuje kuwety i jedzenia. Starsza Pani może go i na swój sposób lubiła ale co mogła zrobić skoro sama nawet nie mogła wychodzić z mieszkania? Kiedy umarła kot podobnie jak większość jej rzeczy trafił na wysypisko.
W lecznicy mieszkały też inne koty, potraktowane przez ludzi jak zabawki czy szaliki. Dla ich opiekunów wyrzucenie niechcianych skarpetek było równie łatwe, jak wyrzucenie kota z samochodu. Marzenie o słodkim kotku pod choinką rozwiało się w poświątecznej codzienności.
Bo kot i owszem. Jest słodki. Ale może też biegać i rozrabiać. Potrzebuje opieki, uwagi, czułości, czasu. Kuwety, jedzenia, czasem choruje. Nie może być zakupowym impulsem, to najgłupsza niespodzianka jaką można wymyślić.
Dzieciom zaś, co najwyżej, można kupić pluszowego kotka, który nie będzie cierpiał, gdy się znudzi i zostanie ciśnięty w kąt.


To mówiłam ja, Mruczka. Jeśli jesteś inny i marzysz o dobrym kocie to czekam na Ciebie. Tylko proszę, Człowieku, nie zawiedź mnie.
Tel. 506 137 081, Jagoda


 

 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »